Pamiętaj, cokolwiek będzie się działo,
nigdy się nie poddawaj!

Nie bójmy się mówić dziecku „nie”

Mamo, kup mi to…. – kilkuletnia dziewczynka wypowiada w sklepie życzenie, wskazującym palcem wymierzając w upragniony produkt (cokolwiek by to nie było). Na co słyszy od rodzicielki: Kochanie, nie mogę Ci tego kupić, wiesz, że mama nie ma pieniążków. Innym razem.

Albo taka  sytuacja.

Tato, jedziemy w piątek na basen? Tak? Jedziemy? – pyta pełen nadziei syn. I słyszy od ojca: – No wiesz synu, ja z Tobą zawsze chętnie pojadę, ale ten mój szef chce żebym …. I w tym miejscu pada wyjaśnienie, jakie to działania musi wykonać w tym czasie ojciec. Zamiast na Bogu ducha winnego szefa można zrzucić winę na inną osobę, ale zawsze kogoś innego niż siebie. No bo ja bym chętnie Ci kupił coś, z Tobą synu czy córko poszedłbym tam, gdzie chcesz, ale warunki zewnętrzne nie są zbyt sprzyjające. Obrazki znane z życia? Aż za bardzo. I zastanawiam się, skąd taka niechęć, nawet opór przed mówieniem dziecku: NIE. Ale takiego „nie” szczerego, wyrażonego przez dorosłego wprost a nie zakamuflowanego. Czy musimy odpowiadać wykrętnie, bo wydaje nam się, że taka odpowiedź będzie dla dziecka bardziej strawna? Mniej przykra? Czy raczej chodzi o to, że jako rodzic chcę w oczach dziecka prezentować się jako ten dobry, czyli zaspokajający potrzeby i zachcianki, zawsze i wszędzie? Dobry, czyli taki, który ma zadowalać dziecko za wszelką cenę? Bo obawiam się, że gdy powiem stanowczo „nie”,  to dziecko się obrazi, strzeli focha, poczuje się dotknięte, nieszczęśliwe?

A jeśli nawet, to dlaczego mamy mu tego oszczędzić? Czy dziecko musi nas postrzegać zawsze jako wspaniałomyślnego, któremu nawet do głowy nie przyjdzie mu odmówić? Dlaczego nie chcemy wziąć na klatę reakcji niezadowolonego dziecka? Powinniśmy od najmłodszych lat oswajać dzieci z tym, że mogą od dorosłego usłyszeć: „nie” i to jest normalne. Jako rodzic  mogę odpowiedzieć  „nie”, bo uważam, że moja odmowa jest dla dziecka  dobra  i mam do tego prawo. Wypowiadam ”nie” nie dlatego, żeby skrzywdzić dziecko, ale właśnie nauczyć je, że w życiu nie może mieć wszystkiego, a przede wszystkim, że ja jako dorosły wiem lepiej, co jest dla niego dobre a co złe. I biorę za to odpowiedzialność. Jeszcze raz powtarzam. Rodzic to nie spełniający marzenia Św. Mikołaj, choć oczywiście, jakąś cząstkę tego świętego może jak najbardziej w sobie pielęgnować. Ale rodzic to przede wszystkim osoba, która w rozwoju jest na zdecydowanie bardziej zaawansowanym poziomie niż dziecko. I z tego powodu powinna przejąć odpowiedzialność za dziecko. A w związku z tym rodzic ma jak najbardziej prawo, a nawet obowiązek, nie zgadzać się i odmawiać dziecięcym prośbom, jeśli uzna, że z uwagi na dobro dziecka jej spełnienie nie jest zasadne. To ma być świadoma decyzja, a nie własne widzimisię.

Powinniśmy od najmłodszych lat oswajać dzieci z tym, że mogą od dorosłego usłyszeć: „nie” i to jest normalne.

Drodzy Rodzice! Przestańcie bać się własnych dzieci, ich reakcji na to, co do nich mówicie. Przestańcie chować się za innych i obarczać innych ludzi lub zewnętrzne sytuacje odpowiedzialnością za to, że nie wyrażacie zgody na jakieś dziecięce czy młodzieżowe pragnienie lub zachciankę. Zacznijcie zachowywać się jak rodzice, a nie przyjaciele, którzy chcą być fajni, mili i tacy spoko. Rodzicielstwo to nie to! Z całą pewnością. Rodzic nie musi z wszystkich swoich decyzji tłumaczyć się dziecku. Coraz częściej obserwuję tendencje do takiego właśnie postępowania. Rodzice już od najmłodszych lat wyjaśniają wszystko dziecku z precyzją godną zegarmistrza. Tłumaczą i tłumaczą. Po kilka razy, operując nie krótkimi zdaniami, ale niemal wywodami naukowymi. Chcą dziecku objaśnić każdy swój krok, każdą swoją decyzję, tak jakby usprawiedliwiali się przed dziećmi ze swoich stanowisk i działań. Jeśli dziecko nie rozumie, oni i tak z cierpliwością, graniczącą często z bohaterstwem, przystępują po raz kolejny do wyjaśnień. I zagadują dziecko do cna. Bla! Bla! Bla!  I oczywiście zgadzam się, że dziecku warto objaśniać to, co dotyczy otaczającego je świata, bo w końcu mamy wiedzę i doświadczenie, którymi możemy się podzielić, a ono wykazuje zainteresowanie. Ale bez przesady. Zachowajmy w tym umiar. Dorośli nie muszą tłumaczyć się przed dziećmi. Naprawdę! Z tego powodu dziecku nie stanie się krzywda. Nie poczuje się odrzucone i zlekceważone.

Czego nie można robić dziecku

Idąc dalej, dorosły nie może na pewno wciągać dziecka do świata dorosłych, obarczać swoimi problemami. Takie postępowanie nie jest wobec dziecka w porządku. Dziecko nie może być wykorzystywane przez dorosłego dla jego własnej wygody, nie może być przez rodzica angażowane do przejmowania opieki nad młodszym rodzeństwem, co w niektórych rodzinach czynione jest dość nagminnie. Nie mówię o pomocy przy młodszym rodzeństwie. To co innego. Za tym, aby dziecko pomagało, opowiadam się zawsze. Ale czym innym jest drobna pomoc, a czym innym pilnowanie rodzeństwa pod nieobecność dorosłych. Chyba się z tym zgodzicie. Dziecko nie jest w stanie w sposób odpowiedzialny pełnić tej roli. Właśnie dlatego, że nie jest dorosłym. Ono może pod okiem innego dorosłego poznawać tajniki opiekowania się młodszym bratem czy siostrą. Ale to wszystko.

Kolejna naganna rzecz, która jest wobec dzieci czyniona przez dorosłych, to posługiwanie się pociechami w konfliktach między dorosłymi (między rodzicami, zarówno tymi w stałym związku, jak i tymi, którzy podjęli decyzję o rozstaniu). Takie „granie” dziećmi jest po prostu karygodne i niedopuszczalne. Nieporozumieniem jest też wikłanie dzieci w nasze życie (a szczególnie w problemy dorosłych) i niemal wieszanie się na dziecku, aby sobie poprawić samopoczucie. Rodzice potrafią tę sztukę doprowadzić do doskonałości. „No, widzisz, córuś, jak mama ma ciężko, musisz mi pomagać i być ze mną zawsze, bo jesteśmy tylko my dwie”, „No, przypatrz się dobrze synku, mama to by chciała, żeby tatuś poszedł pod most i chce go wyrzucić z domu. Sam widzisz…”, „Nie mam już sił, ciągle problemy, wiecznie tylko problemy, gdzie by człowiek nie spojrzał. Całe szczęście kochanie, że jesteś syneczku, bo przynajmniej z Tobą mogę porozmawiać. Tylko Ty mnie umiesz pocieszyć”– znacie to? Brzmi znajomo? Myślę, że dla wielu tak. Dorośli, którzy powinni być dla dziecka opoką, ostoją, na której ono może się oprzeć, z powodu swoich nastrojów, nieumiejętności kontrolowania emocji, słabych kompetencji społecznych, wymieniają się rolami. I swoje dziecko osadzają w roli dorosłego, powiernika, któremu chcą powierzyć swoje kłopoty i troski. Obciążają dzieci nieadekwatnie do ich możliwości emocjonalnych. I takim postawom, i zachowaniom mówię stanowczo „nie”. Nie wolno tego robić. Tak jak niewłaściwe jest dla odmiany pozostawianie dziecku nadmiaru samodzielności. W momencie, gdy rozwojowo nie jest na to gotowe. Stwarzanie szans na trenowanie samodzielności, adekwatnie do wieku, jest jak najbardziej w porządku. Dodałabym nawet, że jest to obowiązek rodzica. Aby dziecko umiało sobie radzić z przeciwnościami losu, a nie wisiało na spódnicy mamy czy uwieszało się na ojcu. Ale przyzwalanie na to, żeby 13-latek bez kontroli,  całymi dniami przebywał sam w domu, bo rodzice pracują, jest już zaniedbaniem. Tak samo godzenie się na późne powroty do domu 14 czy 15-latków.

Dziecko to nie dorosły

Na koniec chcę jeszcze poruszyć ważną kwestię dotyczącą praw i przywilejów. Bardzo dużo się o nich mówi młodym ludziom. W szkołach, a nawet już w przedszkolach, w mediach i innych miejscach. A oni potrafią wykorzystywać zdobyte informacje, grożąc rodzicom, że „gdy ci ich za coś ukarzą, to oni zadzwonią na policję”. Rodzice z obawy przed jakimiś, nie daj Boże, interwencjami zewnętrznych urzędników, zwieszają nosy na kwintę i dają swoim dzieciom swobody, których wewnętrznie mogą nawet nie akceptować. „No, ale co ja pani mogę zrobić  – załamują ręce co niektórzy – jak dzisiaj dziecka nie można ruszyć”. Jasne – w znaczeniu użycia przemocy – na pewno nie można. Jednak ustalenie reguł i egzekwowanie poleceń od dziecka jest obowiązkiem rodzica. I jego prawem. I rodzic nie może się od tego zwalniać lub uchylać. Jakiekolwiek usprawiedliwienie sobie skonstruuje. Ważne jednak, aby temat praw i obowiązków omówić z dziećmi w rodzinie jak najwcześniej. I rozmowa ma dotyczyć praw i obowiązków zarówno dorosłych, jak i dzieci. Warto je nawet rozpisać. Na szarym papierze, flipcharcie, ale tak, aby było to widoczne i przejrzyste dla wszystkich domowników. Nie żartuję. Żeby nie okazało się nagle, że nasze dziecko ma te same prawa i przywileje, co dorosły. I tak naprawdę poza ilością obowiązków na niekorzyść rodzica, niewiele ich różni. Bo korzysta z tych samych sprzętów, ogląda te same filmy co dorośli (i to dla dorosłych).  Że może wracać do domu później niż rodzic. Absolutnie nie może być tak, że mamy z dzieckiem takie same prawa i przywileje, a obowiązki mają tylko rodzice. I nie chodzi mi o prawa, które zawarte są w różnych aktach prawnych, w rozlicznych konwencjach czy konstytucjach w kontekście ludzkiej godności. Te są oczywiste. Dotyczą wszystkich ludzi. I nikt ich nie podważa. Chodzi mi bardziej o rozróżnienie pozycji rodzica i dziecka w rodzinie i w społeczeństwie, o zrozumienie roli jednego i drugiego. Tym samym o  pokazanie dziecku, że nie może mieć tego samego, co rodzic i żyć tak jak dorosły. No właśnie dlatego, że jest dzieckiem.

Ustalenie reguł i egzekwowanie poleceń od dziecka jest obowiązkiem rodzica. I jego prawem. I rodzic nie może się od tego zwalniać lub uchylać.

Dotyczy to także limitu na korzystanie z urządzeń multimedialnych. Dziecko jest wciąż na utrzymaniu rodziców. A nie odwrotnie. To rodzic decyduje. I żeby było jasne. Rodzic ma obowiązek zapewnienia swojemu dziecku jedynie dachu nad głową, odzieży, adekwatnej do pór roku, pomocy edukacyjnych, wymaganych w placówce, w której latorośl realizuje obowiązek szkolny i pożywienia, zgodnego z zapotrzebowaniem i zapewniającego jej zdrowy rozwój. Pozostałe przyjemności z kręgu tzw. dóbr materialnych dorosły może organizować dziecku zgodnie ze swoim wyborem. Może, ale nie musi tego robić. No, właśnie. A dzisiejsi rodzice czasem chętniej kupują, dostarczając dzieciom coraz bardziej wymyślnych gadżetów niż poświęcają im swój czas. A samymi przedmiotami nie zbuduje się relacji, ani nie zyska wdzięczności. Wiemy o tym właśnie z koncepcji psychologicznych, że wdzięczność odczuwamy za coś, co otrzymujemy okazjonalnie niż za coś, czym jesteśmy obsypywani non stop. W tym drugim przypadku przyzwyczajamy się do takiego stanu rzeczy i uważamy, że jest naturalny. I nam się najzwyczajniej należy. Gorzej, gdy ktoś nagle stawia nam ultimatum. Odmawia realizacji naszego pragnienia. Oj, wtedy może być gorąco. I takie wojny w różnych domach naprawdę mają miejsce.

Podsumowanie

  1. Ty jesteś dorosły. Nie możesz bać się swojego dziecka!
  2. Masz prawo, a czasem nawet obowiązek mówić dziecku: „nie”.
  3. Przestań z wszystkiego tłumaczyć się dziecku.
  4. Dziecko to nie Twój partner, traktuj je z szacunkiem, ale zgodnie z jego rolą życiową.
  5. Nie możesz dawać takich samych praw i przywilejów dziecku jak dorosłemu. Ono musi wiedzieć, że tak, jak obowiązków dorosły ma więcej, tak i przywilejów i praw. To jest naturalny porządek rzeczy.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Podobne

Beata Bartczak

psycholog, terapeuta

Pomagam dzieciom i dorosłym w radzeniu sobie z trudnymi emocjami oraz w przezwyciężaniu kryzysów życiowych.

Beata Bartczak

Polecam
Reklama

GRAFDRUK

Drukarnia cyfrowa

Nie bójmy się mówić dziecku „nie”

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Podobne

Beata Bartczak

psycholog, terapeuta

Pomagam dzieciom i dorosłym w radzeniu sobie z trudnymi emocjami oraz w przezwyciężaniu kryzysów życiowych.

Beata Bartczak

Polecam
Reklama

GRAFDRUK

Drukarnia cyfrowa

Beata Bartczak

psycholog, terapeuta

Pomagam dzieciom i dorosłym w radzeniu sobie z trudnymi emocjami oraz w przezwyciężaniu kryzysów życiowych.

Beata Bartczak

Polecam
Reklama

GRAFDRUK

Drukarnia cyfrowa