Pamiętaj, cokolwiek będzie się działo,
nigdy się nie poddawaj!

Fundamenty w związku

Całkiem niedawno gościłam w moim gabinecie mężczyznę, który mógłby wielu panom służyć jako przykład oddania i poświęcenia się w relacji mąż-żona.

Starszy pan opowiadał mi o swojej żonie. Mówił o niej z czułością, troską, serdecznością. Kobieta 25 lat temu miała wylew. Wiele lat rehabilitacji, towarzyszenia jej przez męża doprowadziły do momentu, gdy z pozycji leżącej stanęła na nogi. Oczywiście nadal cierpi na spowodowane tym urazem deficyty, jest częściowo sparaliżowana, utrudnione są z nią kontakt i komunikacja, więc starszy pan stworzył na potrzeby porozumiewania się z nią specjalny język, oparty na dźwiękach i  gestach. Wiele trudnych lat, wypełnionych cierpieniem, po obu stronach – kobiety i mężczyzny. Ogromna porcja samozaparcia w sytuacjach, gdy brakowało zwyczajnie sił. Budzenie się każdego dnia, aby zmierzyć się z walką o zdrowie i lepsze funkcjonowanie kogoś, z kim się postanowiło żyć. Bo podjęło się zobowiązanie. I ktoś może stwierdzi – przecież wielka miłość potrafi przenosić góry. Nie wiem, czy to jeszcze miłość. Nie zaprzeczam. Ale patrząc na  tego człowieka i rozmawiając z nim zdałam sobie sprawę, że nie o uczucie tu chodzi, bardziej właśnie o ten drugi aspekt związku – o złożoną przysięgę, o zobowiązanie, o podjętą kiedyś decyzję, że będę z tą kobietą na zawsze. I choć wymaga to od niego poświecenia, nieprzespanych nocy, często rezygnacji z własnych planów i marzeń, on się tego podejmuje, bo wie, że tak trzeba. Po prostu nie można inaczej. I mając takie porównanie i obserwując coraz częściej pary, które tak łatwo i szybko decydują o rozstaniu, wycofują się, gdy jest im ciężko, nawet nie podejmując trudu poprawienia relacji, wzdycham ze smutkiem.

Zadbajcie o siebie!

Relacja pomiędzy kobietą a mężczyzną wymaga dbałości o nią. Dbałości z dwóch stron. Tylko wtedy ma szansę na to, aby określić ją jako adekwatną. Znam związki, w których o relację zabiega tylko jedna osoba. Ona naprawdę się stara, robi wiele na rzecz tego związku, czasem rezygnuje z własnych potrzeb i oczekiwań, własnych planów, własnego rozwoju, uważając, że zatrzyma partnera/kę przy sobie. Schodzi na dalszy plan, aby zaspokoić potrzeby drugiej strony. I taki związek też trwa. Czasem bardzo długo, nawet do końca. Tylko problem w tym, że nie jest to relacja zdrowa. W zdrowej relacji sytuacja powinna wyglądać tak, że oboje mają takie same prawa i obowiązki. I nie chodzi o to, aby rozliczać się co do 1%, bo to byłoby bez sensu, ale bardziej o subiektywne odczucie, że wiem, iż daję do związku mniej więcej tyle, ile z niego otrzymuję. Trzeba twardo stwierdzić, że relacja to inwestycja i transakcja. I jeśli kobieta, i mężczyzna, podchodzą do niej w ten sposób, to przeżyją, moim zdaniem, mniej rozczarowań. Zdaję sobie sprawę, że przekonanie, iż połączy nas miłość i to ona przetrwa do grobowej deski, pobudza wyobraźnię, łechta nasze zapotrzebowanie na romantyzm, zagrzewa do poszukiwania porywów serca, uczuć, które nagle, za przyczyną partnera/ki, doprowadzą do emocjonalnego trzęsienia ziemi z tajfunami włącznie. Niestety, na co wskazują badania, literatura przedmiotu (a jest jej sporo na temat miłości), no i w końcu ludzkie doświadczenia –  etap, kiedy bez ukochanej osoby nie możemy wyobrazić sobie życia, chwila bez niej jest udręką, kiedy motylki w brzuchu szaleją, a obecność drugiej osoby i bycie z nią razem zatyka nas ze szczęścia, jest stanem krótkotrwałym. W procesie formowania pary ta faza przypada na okres od 2 do 4 lat. Potem, jak to się mówi, klapki z oczu opadają i nagle widzimy partnera/kę takimi, jakimi są naprawdę, nie takimi, jak ich widzieliśmy w naszych wyidealizowanych o nich sądach. I wtedy pojawia się zaskoczenie. Poczucie bycia oszukanym. No bo jak to? On/ona mieli być tacy wspaniali, bez wad, bez zarzutów. A tu nic z tego. I zaczyna nas drażnić zachowanie bliskiej osoby. Coś, na co wcześniej nie zwracało się uwagi, nagle przeszkadza. Mało tego – są tacy, którzy wtedy odkrywają coś, czego, jak twierdzą, wcześniej nie widzieli. Ale to było – zaręczam – problem w tym, że w fazie fascynacji krytycyzm jest funkcją przytępioną, stąd w naszej ocenie partner/ka jawili się nam jak bożyszcze lub bogini.  A jeśli dodać do tego konieczność wspólnego zabezpieczania bytu, jeśli się na wspólne życie razem zdecydowaliśmy, pojawiające się na horyzoncie trudności, konflikty, to powstaje poważny problem. I jeśli nie znajdzie się rozwiązania – to aż prosi się, żeby przerwać tę gehennę, jak niektórzy ją traktują. „Ona mnie nie rozumie”, „On mnie nie rozumie”, „Ona się czepia”, „On się czepia”, „Ona nie robi tego, co powinna”, „On nie robi tego, co powinien” – takie i podobne myśli pojawiają się w głowach partnerów.

Dobrze się poznać

I co wtedy? A należałoby rozmowę na ten temat zacząć już w momencie, gdy między dwojgiem ludzi jest gorąco, gdy temperatura uczuć utrzymuje się w górnych odczytach skali. No, ale kto tak robi… No kto? A ja naprawdę zachęcam. Byłoby znacznie mniej rozczarowań. Zachęcam do rozmowy o własnych wartościach, potrzebach, oczekiwaniach, o swoich przekonaniach na temat tego, jak pojmujemy rolę kobiety w związku, a jak mężczyzny. Okazuje się, że zakorzenione głęboko przekonania na ten temat decydują o tym, w jaki sposób potem je realizujemy (te role właśnie!). Zwłaszcza, gdy etap fascynacji i zachwytu się kończy. Takie i podobne rozmowy prowadzę w gabinecie, gdy pojawiają się pary, które postanawiają popracować nad własną relacją. Chcą ją wzmocnić, naprawić. Uwierzcie mi, czasem ta rozmowa jest trudna i wnosi dużo zaskakujących zwrotów akcji. Ta swoista konfrontacja pokazuje, że ludzie, którzy żyją ze sobą nieraz kilka, kilkanaście lub więcej lat wcale się nie znają. Czasem znają jedynie jakieś wyobrażenia na temat swojego partnera/ki, które sami sobie stworzyli w głowach i przyjęli je jak dobrą monetę. W międzyczasie niczego nie weryfikowali, nie zmieniali aż do momentu, gdy coś się posypało. Nieraz huknęło z dużą siłą. Albo, gdy szambo się wylało, że użyję, może niezbyt estetycznego porównania.

A powinno się zacząć od fundamentów. Czym one są? Ktoś zawoła, że są to właśnie miłość i chęć bycia razem. Te elementy jak najbardziej sprzyjają relacji, ale fundament to właśnie zmierzenie się z wyznawanymi przez oboje wartościami, przekonaniami, oczekiwaniami, potrzebami, własnymi, ale też co do siebie nawzajem. No bo jeśli, dajmy na to, mężczyzna pochodzi z rodziny, w której otrzymał wzorzec żony i matki, która poświęca się, gotuje, sprząta, pierze i zajmuje dziećmi, to tego samego będzie oczekiwał od partnerki. Ta z kolei nie musi być specjalnie zainteresowana osadzeniem jej w takiej roli, bo ma inne przekonania na temat zadań kobiety w związku. No i oczywiście życiowe plany. Może być tak, że kobieta chce się rozwijać zawodowo, ale z uwagi na dobro dziecka, które pojawia się na świecie, odkłada plany na później. Tymczasem mąż, gdy po kilku latach ona nagle obwieszcza mu swój plan, czuje się zaskoczony, wręcz oszukany, że ona najpewniej ma go dość i to dlatego. Nie ma ochoty na zmianę status quo. Może być też tak, że kobieta zaczyna przywiązywać większą niż kiedyś uwagę do swojego wyglądu, a mąż odbiera to jako zagrożenie albo wręcz argument za tym, że na pewno ma kogoś, bo przecież tak bez powodu nie stroiłaby się (no i trudno mu uwierzyć, że gros kobiet dba o siebie z uwagi na inne kobiety, które je oceniają, a nie z powodu facetów). Może być i tak, że kobieta ma potrzeby związane z poznawaniem świata, podróżowaniem, chce wychodzić do ludzi, spotykać się z nimi, a jej partner to modelowy domator, który najchętniej zaszyłby się w domowych pieleszach i nie ma ochoty korzystać z oferty, którą ma dla niego świat poza bezpieczną przestrzenią mieszkania. Takich różnic co do oczekiwań, przekonań, można by mnożyć. No i właśnie. Jeśli ich się na początku związku nie rozpozna, może to doprowadzić do wielu niesnasek i pojawiających się nieporozumień, a w wielu przypadkach silnych konfliktów.  Jako ludzie jesteśmy różni, mamy różne charaktery i osobowości, różne nawyki. Wywodzimy się z odmiennych środowisk rodzinnych, czasem kulturowych i musimy  zdawać sobie sprawę, że to, czym wcześniej przesiąknęliśmy, wpływa na nas w sposób bardzo silny i nie do końca uświadamiany. Jeśli nie wypowiemy tego w momencie formowania się związku i przyjmiemy postawę, że jakoś się uda „dotrzeć”, że, jak to usłyszałam od jednego z klientów „wyjdzie w praniu” fundujemy sobie gorzkie rozczarowanie, frustrację. A stąd niewiele brakuje do decyzji o finalizacji nieudanej relacji. Możemy to bagatelizować, ale moje doświadczenie praktyka pokazuje dobitnie, że to naprawdę ma znaczenie.  Różnimy się sądami i opiniami na różne sytuacje i tematy.  I co najgorsze, w zdecydowanej większości uważamy, że to, co my myślimy,  jest słuszne i lepsze niż to, co uważa partner/ka. A stąd już niedługa droga do poróżnienia się, nawet o kwestię sprzątania, bo np. kobieta będzie wychodziła z założenia, że mężczyzna nie robi tego wystarczająco poprawnie czy w kwestii doprawienia potrawy, gdy mąż uznaje, że żona nie przyprawiła mięsa tak jak on lubi i jak być powinno (a może jak się przyzwyczaił, gdy korzystał z kuchni swojej matki?). I od nas zależy, co z tym zrobimy. Czy będziemy uparcie trwać w tych własnych (niby lepszych i jednych) osądach czy postaramy się poszukać wspólnie jakiegoś złotego środka. Naprawdę jest to możliwe.

I co z tym fantem?

Jak się za to zabrać? Gdy już wiemy, czego oczekujemy i w jakiej sprawie, jak się zapatrujemy na różne sytuacje, warto zastanowić się, co w hierarchii tych spraw jest dla mnie (indywidualnie) rzeczą priorytetową, czyli taką, która mnie identyfikuje jako człowieka i z czego nie zrezygnuję (do takich elementów należą zwykle wyznawane wartości). Druga osoba musi wiedzieć o tym. I być gotowa, pomimo prezentowania odmiennych wartości przez partnera/kę, wejść w ten związek, nawet jeśli będzie się to wiązać z ponoszeniem kosztów.  Na pewno łatwiej jest tworzyć związek, jeśli w kwestii wartości, światopoglądu, myślimy podobnie. Potem zastanówmy się wspólnie nad tym, co jest ważne dla partnera we mnie, a dla mnie w partnerze i czego on ode mnie oczekuje, a ja od niego. No i odpowiedzmy sobie, co jesteśmy gotowi sobie dać. Czy w ogóle jesteśmy na to gotowi? Ważne jest, aby naprawdę słuchać siebie nawzajem, żeby umieć dawać to, czego ktoś naprawdę oczekuje, a nie dawać coś, co myślę, że zadowoli drugiego człowieka, bo przecież mnie sprawia radość i frajdę. Kolejne pytanie, jakie należy sobie zadać, ma dotyczyć bardziej konfrontacji z sobą samym, czyli przerobienia tematu w sposób samokrytyczny, co mogę zmienić w sobie, aby nam jako parze było lepiej żyć. A zatem nie mnie jako osobie, ale nam, bo teraz jesteśmy przecież razem. Czasem trzeba na jakimś etapie trwania związku zrezygnować z niektórych potrzeb, aby po jakimś czasie do nich powrócić. I, jak ja to mówię, spotkać się ze sobą w pół drogi. Związek kobiety i mężczyzny nie ma wyglądać tak, że każde oddzielnie, chociaż obok, pcha swój wózek, ze starymi i zdobytymi w toku życia gratami. I sobie nie przeszkadzamy w tym pchaniu, a nawet od czasu do czasu w akcie wspaniałomyślności pomagamy popchnąć te wózki wzajemnie, bo ktoś opadł z sił. To za mało. Nie możemy też narzucać drugiej stronie, żeby coś ze swojego wózka wywaliła, to od razu jej ulży… (czytaj –nam). A już tym bardziej sami za nią pozbywać się zawartości. Związek to wspólne, często żmudne pchanie jednego wózka (uspokajam romantyków – szalonych zjazdów też nie zabraknie, gdy się postaracie; ale częściej będziecie jednak się wspinać lub iść równym traktem). Do tego wspólnego wozu zabieramy część rzeczy z naszych oddzielnych wózków (trzeba wspólnie omówić i zdecydować, które stare graty nam się jeszcze przydadzą, a które zostawiamy, które z tych zdobytych po drodze przedmiotów, zabieramy, a które wyrzucamy, bo najzwyczajniej wszystkiego na wóz nie wsadzimy, choćbyśmy chcieli). Na tym wspólnym wózku znajdą się oczywiście też rzeczy, ważne indywidualnie dla każdej osoby, które mężczyzna i kobieta postanowią w tę wspólną podróż zabrać. Jak najbardziej – byle się nie okazało, że na tym wozie jest więcej „mojego” a nie „twojego” albo odwrotnie. Zawartość wózka ma odtąd służyć przede wszystkim nam obojgu. I oto w tym wszystkim chodzi!

Podsumowanie

  1. Tworzenie relacji jest jednym z najpiękniejszych i wymagających doświadczeń w życiu człowieka.
  2. W budowaniu relacji liczy się odpowiedzialność za siebie i osobę, z którą tę relację tworzysz.
  3. Kryzys w związku jest niezbędnym elementem budowania relacji i osiągania kolejnych etapów na drodze formowania związku i uzyskiwania nowej jakości.
  4. O relację trzeba dbać przez cały czas jej trwania.
  5. Okres fascynacji nie trwa w związku długo. Potem utrzymanie relacji wymaga zaangażowania z obu stron.
  6. Warto poznać dobrze wzajemne oczekiwania i potrzeby, wzorce z rodzin pochodzenia, przekonania na temat roli kobiety i mężczyzny w związku, aby nie doświadczać rozczarowania i umieć o relację zadbać pomimo różnic.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Podobne

Beata Bartczak

psycholog, terapeuta

Pomagam dzieciom i dorosłym w radzeniu sobie z trudnymi emocjami oraz w przezwyciężaniu kryzysów życiowych.

Beata Bartczak

Polecam
Reklama

GRAFDRUK

Drukarnia cyfrowa

Fundamenty w związku

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Podobne

Beata Bartczak

psycholog, terapeuta

Pomagam dzieciom i dorosłym w radzeniu sobie z trudnymi emocjami oraz w przezwyciężaniu kryzysów życiowych.

Beata Bartczak

Polecam
Reklama

GRAFDRUK

Drukarnia cyfrowa

Beata Bartczak

psycholog, terapeuta

Pomagam dzieciom i dorosłym w radzeniu sobie z trudnymi emocjami oraz w przezwyciężaniu kryzysów życiowych.

Beata Bartczak

Polecam
Reklama

GRAFDRUK

Drukarnia cyfrowa